Na pokazie kolekcji Łukasza Jemioła , który odbył się 31 maja w warszawskim Och Teatrze, można było poczuć jesienny klimat. Wybieg spowity był jakby mgłą, wodna kurtyna symbolizowała deszcz, a pojawiające się od czasu do czasu sukienki o żółtym odcieniu przypominały opadające w październiku liście. Chociaż ubiegłoroczna kolekcja tryskała kolorami, tym razem dominowały przede wszystkim beże i szarości . Ale w wydaniu Jemioła wcale nie musiały oznaczać nudy. Kreacje nabierały charakteru dzięki drapowaniom, suwakom i takim akcesoriom jak paski i szale. Ubrania wykonane były z tkanin o najwyższej jakości. Projektant korzystał przeważnie z jedwabiu, kaszmiru, a także skóry. Ubrania zostały tak uszyte, aby każdy ich użytkownik mógł nosić je w niepowtarzalny sposób. Są podatne na zmianę i łatwo będzie je skomponować z innymi elementami.
Oferta projektanta staje się bardziej różnorodna. Jemioła nie interesują już wyłącznie sukienki. Klientki mają do wyboru coraz więcej modeli kurtek, spodni czy bluzek . Ciekawe, co powiedzą na jeden z wyrazistszych elementów kolekcji - kożuchy. Pozytywnie zaskakuje fakt, że jesienno-zimowa linia Jemioła to ubrania do noszenia zarówno na wieczór, jak i na dzień. Usatysfakcjonowane mogą być nie tylko panie, które przybyły na pokaz, ale również panowie. Jemioł zaprezentował kilka zestawów adresowanych do mężczyzn. Utrzymane były w estetyce, jaka pojawiła się w damskiej części kolekcji. Do tej pory męskie krawiectwo Jemioł ćwiczył sam na sobie. Wyniki tych eksperymentów można ocenić, patrząc na strój młodego projektanta - ubrania, które nosi, są często jego autorstwa.
Pod koniec pokazu publiczność gromkimi brawami podziękowała Jemiołowi za piękny spektakl , który mógł być estetycznym przeżyciem nie tylko dla sympatyków mody. Udanej kolekcji pogratulowały projektantowi m.in. Kinga Rusin i Małgorzata Socha, które tego wieczoru miały na sobie jego kreacje.
Jest szansa, że Jemioł inspirować będzie również poza granicami Polski. Już niebawem jego kreacje pojawią się w sprzedaży na rynku europejskim i amerykańskim.
Andrzej Grabarczuk
KOMENTARZ: