Malować zaczęłam się późno, bo pod koniec liceum. Zmieniłam szkołę, i z baletowego świata muzyki klasycznej i gładko upiętych włosów, weszłam w "normalne życie?- z czarną kredką i ustami w kolorze fuksji. Tak dzieje się wtedy, kiedy przez całe nastoletnie życie malujesz tylko rzęsy i to na większe imprezy. Kosmetyki oczywiście podkradałam mamie i chociaż przyjemnie mi było używać pudru Chanel czy pomadki Diora, szybko przekonałam się, że w Rossmannie takich nie znajdę. Stanęło na zbyt ciemnym podkładzie Lirene City Matt i pomarańczowym korektorze pod oczy z Miss Sporty.
Moja prawdziwa przygoda z makijażem rozpoczęła się mniej więcej w połowie liceum. Wcześniej jedyne czego używałam to takie okropne, wykręcane korektory w sztyfcie, chyba z Avonu. Nakładałam je tylko w te miejsca, w których moja nastoletnia skóra postanowiła się na mnie wyżyć, ale to raczej pogarszało sprawę. No i oczywiście kolorowe pomadki ochronne Nivea. Truskawkowa najbardziej barwiła usta, pamiętam.
W liceum odkryłam magię pierwszych tutoriali na YouTube (2009 rok, tyle wspomnień). Zainspirowana kupiłam swoje pierwsze cienie w Inglocie. Był to beż, jasny brąz i ostry turkus z brokatem. W Inglocie kupowałam też błyszczyki w miękkich tubkach (o smaku gumy balonowej) i kwadratowych kostkach (miętowe). Dzisiaj moja
Mój pierwszy własny zapach to woda toaletowa Pumy, którą dostałam od babci. Niespecjalnie mi się podobały, ale byłam z nich zbyt dumna żeby ich nie używać
Pamiętam, że pierwsze kosmetyki kupowało się w takich małych drogeriach na bazarku. Priorytetem były jak najtańsze białe i czarne cienie do makijażu na Halloween, korektory zielono-beżowe od Manhattan oraz błyszczyki, dużo błyszczyków. Pamiętam L'Oreal Glam Shine, okropne lepidło, smak i zapach bez rewelacji. Szczytem marzeń było Juicy Tubes Lancome, kupowane w takich promocyjnych pakietach na lotnisku w bezcłówce. Też nie smakowały owocami, ale za to luksusem.
Kosmetyczne dziewictwo straciłam z tuszem do rzęs w kamieniu marki Celia. Towarzyszył mu brązowy cień do powiek Constance Caroll. Moim ulubionym zapachem była zaś Currara. Usta malowałam w tym czasie niemal białą szminką, która doskonale podkreślała żółtawą barwę uzębienia. Ach, grzywka Alf dopełniała reszty. Nie wiedzieć czemu nie miałam powodzenia u płci przeciwnej.
Moje pierwsze kosmetyki, poza kremem Nivea, to wody toaletowe Imprevu i Blase w kupowane w Peweksie za ciężko zdobyte dewizy. Bardzo lubiłam też wodę toaletową Charlie, ale tylko na koleżance, na mnie pachniały okropnie, "farmaceutycznie". Prawie w cale się nie malowałam, czasem podkradałam mamie cienie Celii i tusz "plujka" w kamieniu, ze szczoteczką.